31.05.2016
← Blog

Powstał film o kitesurfingu – wywiad z Victorem Borsukiem

Kitesurfing to pasja bardzo nam bliska – zaraża nas nią nie tylko Richard Branson, ale i Victor Borsuk, najlepszy polski kitesurfer. W wyniku naszej współpracy, już niebawem będziemy mogli obejrzeć wyjątkową produkcję, sygnowaną przez Virgin Mobile. „W pogoni za wiatrem” to film o wielkiej fascynacji i nietypowym sposobie na życie, którym właśnie może być kite.

Bajkowe plaże, tętniąca życiem przyroda i wietrzne, turkusowe wybrzeża, idealne
do kitesurfingu. Do tego kamera, aparat, drony, zaufana ekipa i umiejętności mistrza Polski w „kajcie” wydają się niezłym zestawieniem do nakręcenia dobrego materiału – nie tylko o sporcie, ale i pasji, czy wyjątkowości azjatyckich spotów. Jednak, co kryje się za tym wszystkim? Czy zawsze jest tak pięknie i lekko, jaką cenę się za to płaci,
a co zyskuje przy takich podróżach i projektach? Opowiada o tym Victor Borsuk,
7-krotny mistrz Polski w kitesurfingu i nasz zawodnik, który ma za sobą właśnie taką wyprawę.

 

Dlaczego Azja?

- Azja to jedno z moich ulubionych miejsc na Ziemi! Jest tam pięknie, ciepło, słonecznie i tanio,
a ponad wszystko - bardzo bezpiecznie.

Czyli to idealne miejsce do życia?

- Nie wiem, jak miałbym opisać idealne miejsce na świecie, ale chyba właśnie poziom wymienionych czynników wpływałby na moją ocenę. I przede wszystkim, kocham w Azji tę super aurę! Zielone drogi, palmy i uśmiechnięci ludzie. Mam wrażenie, że to jedno z nielicznych miejsc, które nigdy mi się nie znudzi, bo zawsze jest tam coś nowego do zrobienia.

Jakie odwiedziliście kraje i jakie konkretnie miejscówki? Czym się charakteryzowały?

- Przygoda zaczęła się od Filipin, które są o tyle fajne, że komunikacja z lokalesami nie sprawia żadnych problemów. Urzędowym językiem jest angielski, więc wszyscy zwracają się do siebie ,,ma’am” lub ,,sir”, co daje pozytywną atmosferę, luz i bardzo pomaga w otrzymywaniu informacji. W zestawieniu z przyjacielskim podejściem Filipińczyków, to tam naprawdę ułatwia przyjezdnym funkcjonowanie.

Coś jeszcze bardziej specyficznego?

- Drugie moje skojarzenie z Filipinami, to określenie „lady boy” (śmiech). Wiele z tamtejszych, pięknych kobiet, we wcześniejszym wcieleniu, było mężczyznami. Ich przemiana jest często
na różnym etapie zaawansowania, czasem niepełnym, co bywa nie lada niespodzianką dla pijanych, przyjezdnych mężczyzn.

Tobie też się to przydarzyło?

- Oczywiście, że nie (śmiech). Miałem szanse kilka razy porozmawiać z „lady boyami”, to dla mnie bardzo ciekawe zjawisko. Zazwyczaj są to super sympatyczni ludzie, każdy ze swoją odmienną,
na swój sposób pogmatwaną historią. Takie spotkania też są inspirujące.

Czyli każdy nowo napotkany człowiek, to kolejna kopalnia wiedzy?

- Dokładnie. Oczywiście Filipiny to też – jak już wspominałem – przepiękne widoki, tysiące wysp
z błękitną wodą, białym piaskiem i palmami. To taki obrazkowy raj.

Ok, to co jeszcze udało Wam się zobaczyć?

- Kolejnym miejscem wyprawy był Hongkong, czyli międzynarodowe centrum logistyki i jedna
z największych metropolii na świecie. To miasto tętniące
życiem o każdej porze dnia i nocy. Hongkong jest miejscem kontrastów – największych i najnowocześniejszych budynków świata, przeplatających się z rozpadającymi blokami i pchlimi targami. Przez dwa dni nie mogłem tam usnąć – trzeba było wszystko zobaczyć, wszystkiego dotknąć.

 

Zobacz także: Jak uratować zalany telefon?

 

A skąd zebraliście najwięcej materiału?

- Z ostatniego i zarazem najważniejszego etapu podróży, czyli Wietnamu. I na tym zakończę moją opowieść o tym kraju, bo efekty jego odkrywania zobaczycie już wkrótce w filmie (śmiech).

Jakieś ulubione miejsce z podróży?

 - Moim ulubionym miejscem jest Boracay – wyspa, która łączy ze sobą jeden z bardziej wietrznych spotów, z mocno rozwiniętym życiem nocnym. W ciągu dnia pływa się po błękitnej, przezroczystej wodzie, z widokiem na całą wyspę, a wieczorem „white beach” serwuje kluby
na plaży z muzyką na żywo, pyszne jedzenie i inne ciekawe miejsca, które trochę przypominają mi pajęczy dom – cały wykuty nad wodą w skale.

A bliscy? Nie tęsknisz w takich momentach?

- Na pierwszy etap podróży zabrałem moją ukochaną mamę, żeby zobaczyła, czym zajmuje się jej syn i w jakich warunkach pracuje. Była tak szczęśliwa, że zachowywała się jak mała dziewczynka, kładąc się na brzuchu na łóżku, machając nogami w powietrzu i opowiadając
o tym, co robiła każdego dnia. Naprawdę warto żyć dla takich chwil. Uwielbiam, też jeżdżenie
na skuterze po Wietnamie, w krótkich spodenkach, w koszulce, to takie momenty, w których radość zapiera dech w piersiach, a człowiek czuje że żyje.

Ok, to gdzie jest haczyk? Co było najtrudniejsze w tym wszystkim?

- Super projekt wymaga wielu poświęceń. Codziennie wstawaliśmy o 7 rano, żeby nakręcić jakiś etap podróży. Jedna z trudniejszych chwil to np. nagrywanie kadru z urwiska skalnego, czyli
300 metrów prawie pionowej wspinaczki po kamieniach, z całym sprzętem (dwie deski,
3 latawce kite’owe, 2 bary, aparat, dron, statywy, wody do picia itd.), pewnie ze sto kilo na słońcu
i obsuwających się kamieniach. Innego dnia zrobiliśmy wycieczkę do ujścia rzeki na specjalne ujęcia: 80 km podróży na skuterach, po drogach, polach ryżowych, przepychając skutery i sprzęt po piasku, przez pagórki, a kończąc podróż w wietnamskich, okrągłych łódeczkach, którymi spłynęliśmy do ujścia rzeki. Wszystko odbyło się w ponad 30 stopniach, w słońcu. Dotarliśmy
na miejsce mokrzy i mocno wymęczeni, tam pół dnia kręciliśmy materiał i nocą wróciliśmy
do domu. Ogółem przygód było bardzo dużo, jedne ciekawsze od drugich, ale każda zakończona kroplami potu na czole i pełnym odcięciem sił witalnych około godziny 20.

A jakieś najmilej wspominane wydarzenie z wyjazdu i kręcenia filmu?

- Jak wspinając się na skały spadłem na kaktusa, a mój kolega tak się śmiał, że prawie wypadł mu z ręki aparat. Generalnie cały wyjazd był cudowny, każdy dzień serwował nam nowe przygody.

No dobrze, a skąd pomysł na sam film?

- Miałem szanse już wielokrotnie współpracować z Adamem Borysem, który prowadzi szkołę kitesurfingową w Wietnamie i zawsze marzyło mi się zrobienie z nim czegoś wyjątkowego. Kocham Azję i długo się zastanawiałem, co można zrobić, żeby połączyć wyprawę tam z czymś jeszcze bardziej twórczym i tak naprawdę w ciągu 7 dni udało mi się wszystko zorganizować. Przede wszystkim pomysł na projekt wsparło Virgin Mobile, które pomaga mi w realizacji wszystkich marzeń i fajnych projektów. I nie jest to słodząca gadka, ale naprawdę tak jest. Bardzo lubię spotkania w ich siedzibie, bo fajne projekty od razu są akceptowane, a z ekipą rozumiem się bez słów. Życzę wszystkim takiego sponsora! Wiedząc, że mam wsparcie Virgin Mobile skontaktowałem się z firmą Sony, która dostarczyła mi najnowszy sprzęt DSLR do kręcenia materiału, czyli flagowy model Sony Alpha 7R II, obiektywy i Sony Action Cam. Na koniec potrzebowałem już tylko magicznych ujęć z powietrza i znowu szczęście mi sprzyjało,
bo nawiązałem kontakt z firmą Dron House, która pożyczyła mi drona na wyjazd.

Ok, otrzymałeś zielone światło od sponsora i dobry sprzęt, jaki ułożyłeś sobie do tego wszystkiego plan?

- Scenariusz powstawał w naszych głowach od jakiegoś czasu, natomiast wiele też zmienialiśmy na bieżąco, przyglądaliśmy się otoczeniu, wykorzystywaliśmy warunki i nietypowe miejsca. Koncepcja filmu rozrastała się z każdym dniem, czego efekty będziecie mogli zobaczyć już wkrótce!

To kiedy i gdzie premiera?

- Już 21 czerwca 2016, w warszawskim Kinie Luna.

Ładowanie